Z jednej z moich książek o Meksyku, Calacmul, starożytne miasto Majów, zagubione w rezerwacie biosfery na samej granicy z Gwatemalą, patrzy na mnie codziennie. Nie sposób o nim nie pamiętać, bo to najbardziej niesamowity, uspokajający i jednocześnie przywołujący ducha przygód starożytnego miasta Majów, które miałam okazję odwiedzić podczas naszej podróży do Meksyku. Zapraszam na spacer po tym niesamowitym miejscu!
Wężowe królestwo Calakmul rozkwitało między 200 a 700 rokiem ne i było potężnym rywalem Tikal. Teraz to gigantyczne miasto stało się miejscem, w którym żyje pokój. Kilka piramid wciąż wznosi się nad drzewami, ale stopniowo są one pożerane przez selvę. Obecnie rozległe terytorium jest domem dla wyjców i płochliwych indyków, zabawnie uciekających w zarośla. Mieszkają tu też jaguary, kuguary, oceloty, ale one oczywiście się nie pokazują, a jedynie obserwują z krzaków.
Calakmul znajduje się z dala od siedlisk turystów, dzięki czemu nie stoi w obliczu smutnego losu Chichen Itza i innych miast Majów, które stały się atrakcjami i od dawna straciły swoje piękno i autentyczność. Z Cancun do Calakmul prawie 600 km szosą, a potem kolejne 60 km przez rezerwat.
Wąska droga prowadzi z autostrady do zaginionego miasta Majów przez gęste zarośla, wielokilometrowy tunel w jedną stronę wzdłuż zarezerwowanej selwy. Jeśli wszedłeś, idź do końca. Nie ma ani jednej gałęzi, a w niektórych miejscach selva prawie się nad nią zamyka, a miejscami wypuszcza macki, próbując odzyskać swoje terytorium. Z zamkniętej przestrzeni i świadomości, że wokół jest tylko morze lasu, bierze się nawet odrobina duszącej klaustrofobii.
Calakmul jest tak duże, że szanse na spotkanie z innymi turystami są bliskie zeru. Jeśli jesteś pod wrażeniem piramid Majów, spędź jak najwięcej czasu na Calakmul. Kompleks jest duży, wspinaczka i eksploracja, podobnie jak Indiana Jones i Lara Croft, nie jest zabroniona prawie nigdzie. Osobiście bardzo brakowało nam trzech godzin na zwiedzanie miasta.
Możesz chodzić po mieście na dwa sposoby: albo od razu spiesz się do tego, co najpiękniejsze i wspaniałe, albo zacznij od małego, a słodycze zostaw na deser. Wybraliśmy drugą ścieżkę.
Niemal przez całą drogę towarzyszyło nam uważne spojrzenie małp, które podążały za nami z ciekawością, a nawet pozowały.
A potem usłyszeliśmy straszliwe ryki lwów i ryki odbijające się echem w dżungli. Mróz na skórze! To było tak, jakbyśmy nagle zostali przeniesieni do filmu dokumentalnego BBC. Te straszne dźwięki wydają małpy wyjce. Na drzewach jest ich dużo, czasami są bardzo blisko!
Długo wędrowaliśmy po Calakmul: oglądaliśmy stele i rysunki, zaglądaliśmy do pokoi i podwórek. Wszędzie leżą klocki z omszałych kamieni i na wpół zdarte stopnie, zniszczony dawny splendor pałaców i świątyń.